Droga z Colombo do Anuardhapury była dla nas niesamowicie męcząca. Podróż tuk tukiem na długich dystansach nie należy do najwygodniejszych, a przejechanie 200 kilometrów jakie dzieli Colombo od Anuradhapury zajęło nam prawie cały dzień! Część tej drogi musieliśmy niestety przejechać po zmroku, co było prawdziwym koszmarem. Nie bez powodu odradzał nam to manager firmy z której wypożyczaliśmy tuk tuka. Po pierwsze tuk tuki mają słabe światła, a część lokalnych kierowców w ogóle ich nie używa, nawet w nocy. Po drugie, tutejszym kierowcom często zdarza się prowadzić pod wpływem alkoholu. A jeśli jeszcze dodać do tego deszcz, który znacznie ogranicza widoczność i utrudnia prowadzenie, to już w ogóle podróż staje się niezwykle wymagająca i wyczerpująca.
A tego dnia w Anuradhapurze lało jak nigdy. Sam właściciel pensjonatu, w którym się zatrzymaliśmy mówił, że dawno nie było takiej ulewy. Skutkiem tego było mnóstwo podtopień w całym mieście i okolicach. Do wilgoci i bycia mokrym musieliśmy się niestety przyzwyczaić – niby pora deszczowa na Sri Lance dobiegała już ku końcowi, jednak przez następne kilka dni deszcz dawał nam mocno się we znaki.
Do pensjonatu znowu dotarliśmy późnym wieczorem. Prowadził go mężczyzna w wieku trzydziestukilku lat, który bardzo dobrze mówił po angielsku. Jak się okazało, przez kilka lat mieszkał w Europie – pracował w Wielkiej Brytanii i Holandii. A turystycznie był też kiedyś nawet swego czasu w Polsce. Wrócił na Sri Lankę ze względu na rodziców. Ci, aby go skusić do powrotu podarowali mu duży dom nad jeziorem, w którym urządził właśnie ów pensjonat. Cała rodzina mieszkała w tym samym budynku, w osobnej części, ale spotykaliśmy się na śniadaniu w dużym salonie. Nuwan, bo tak miał na imię właściciel, znał bardzo dobrze zwyczaje i oczekiwania Europejczyków. Na śniadanie przygotował miks dań lokalnych i europejskich, a w tle na dużym telewizorze leciały filmy opowiadające o lokalnych atrakcjach.
Pensjonat znajdował się blisko jeziora Nuwara Wewa, nad którego brzegiem funkcjonował lokalny targ. W dniu przyjazdu, wieczorem, w deszczu, wyszliśmy na miasto coś zjeść i trafiliśmy właśnie w to miejsce. Błądziliśmy w ciemności, bo oświetlenie niemalże nie działało, wśród śmierdzących ryb i straganów z mydłem i poidłem, brodząc w wodzie po kostki. W końcu jednak udało nam się wydostać z tego labiryntu i doszliśmy do jednej z głównych dróg. W okolicy było kilka jadłodajni, bardzo “lokalnych”, w których kucharze przyrządzali jedzenie zaraz przy wejściu, za szybą – tak, że można było zobaczyć czego się spodziewać. Cali mokrzy usiedliśmy przy metalowym stoliku i spojrzeliśmy na menu, w którym było zaledwie kilka pozycji: noodle, fried rice, rice and curry i kotthu, wszystko w czterech wariantach: wege, z kurczakiem, z wołowiną i z owocami morza. Generalnie takie menu można było spotkać w niemal każdej lokalnej knajpie, w całej Sri Lance. Zamówiliśmy sobie po rice & curry, do tego duży talerz kotthu, dwie herbaty i dwa piwa imbirowe i zapłaciliśmy za wszystko… tysiąc rupii, czyli około 22zł! I muszę przyznać, że jedzenie było pyszne!
Anuradhapura – starożytne miasto
Następnego dnia rano byliśmy gotowi na zwiedzanie i z radością przyjęliśmy fakt, że niebo w końcu było niemalże bezchmurne. Sprawdziliśmy tylko poziom oleju w naszej maszynie i wyjechaliśmy zwiedzać starożytne miasto.
Znajdująca się w północnej części wyspy Anuradhapura, to obecnie niewielkie miasteczko, jednak o ogromnym znaczeniu historycznym. Mówi się, że jest to jedno z najstarszych, ciągle zamieszkanych miast na świecie. To właśnie tutaj znajdowała się nigdyś stolica syngaleskiego buddyjskiego państwa, które istniało tu według różnych źródeł do X, XI lub nawet XIII wieku naszej ery. Poźniej zostało opuszczone i ponownie odkryte dopiero w XIX wieku. Według legendy miasto powstało kiedy Sanghamitta, indyjska księżniczka, córka indyjskiego imperatora Ashoki, przywiozła do Anuradhapury gałąź z drzewa bodhi, pod którym Budda medytował i doznał oświecenia. Gałąź ta została posadzona i wyrosło z niej drzewo, dotychczas uważane za święte i przez stulecia pilnie strzeżone. Dzięki temu Anuradhapura stała się ważnym centrum buddyzmu na Sri Lance i pozostaje nim do dzisiaj, odwiedzana przez tysiące pielgrzymów.
Całe starożytne miasto zajmuje ogromną powierzchnię, choć mówi się, że znaczna jego część nie została jeszcze odkopana. Można tu podziwiać ruiny królewskich pałaców, świątyń i klasztorów, posągi Buddy oraz gigantyczne dagoby. Odległości między poszczególnymi “częściami” starożytnego miasta są dosyć duże, dlatego do zwiedzania przydał nam się nasz tuk-tuk. Zawsze można też wynająć tuk-tuka z kierowcą lub rowery – co też jest dosyć popularnym rozwiązaniem.
Jetavanarama Dagoba
Pierwszym miejscem, jakie odwiedziliśmy była Jetavanarama Dagoba, we wschodniej części miasta. Tutaj też kupiliśmy bilety upoważniające do wstępu do większości zabytków starożytnego miasta (25 USD, ważne jeden dzień).
Jetavanarama Dagoba zbudowana w III wieku, dziś wysoka na 70 metrów, kiedyś mierzyła ich 120 i była trzecim, po dwóch egipskich piramidach, najwyższym budynkiem na świecie. Ponoć do jej budowy zużyto 90 milionów cegieł, co wystarczyłoby na zbudowanie 3-metrowego muru z Londynu do Edynburga! To naprawdę robi wrażenie! Przed wejściem na teren dagoby oczywiście trzeba ściągnąć buty. Stąpanie po rozgrzanym piasku czy kamieniach dla naszych nieprzyzwyczajonych, europejskich stóp z początku było nie lada wyzwaniem, ale powoli musieliśmy się do tego przyzwyczaić. Wokół nas spacerowali nieliczni pielgrzymi, często ubrani na biało. Zagranicznych turystów za to na szczęście było jak na lekarstwo. Dzięki temu mogliśmy w spokoju podziwiać, obserwować i spacerować po całym kompleksie. Wokół dagoby znajdują się też ruiny klasztoru buddyjskiego, w którym mieszkało blisko 3000 mnichów. Teraz, porośnięte mchem i trawami, stanowią dom dla bezdomnych psów, małp i pawi, które leniwie przechadzają się między ruinami.
Abhayagiri
Położona w dżungli Abhayagiri Dagoba wyglądem przypomina dagobę Jetavanarama – zbudowana jest z podobnej czerwonej cegły. Jest jednak około 200 lat starsza – pochodzi najprawdopodobniej z I wieku naszej ery. Niegdyś wysoka na ponad 100 metrów, dzisiaj, po kilku rekonstrukcjach mierzy około 75 metrów wysokości. Według legendy, w podstawie stupy umieszczono złoty posąg byka z relikwiami Buddy. Dagoba leżała na terenie klasztory Abhayagiri, w którym mieszkało 5000 buddyjskich mnichów. Na miejscu spotkaliśmy już dużo większy tłok, głównie złożony z buddyjskich pielgrzymów. Wejścia pilnował dumny, ale na szczęście niezbyt zaczepny kogut, a obok małpy kłóciły się o owoce, które pewnie dostały od turystów. Znowu ściągnęliśmy buty przed wejściem na plac wokół dagoby i zrobiliśmy krótką rundkę dookoła. Słońce jednak grzało niemiłosiernie, szybko więc uciekliśmy oglądać pobliskie ruiny budynków klasztornych. Czas jednak nie był dla nich zbyt łaskawy. Rezydencje, refektarze, centra medytacji – wszystko powoli przejmowała natura. Niezwykły gąszcz zieleni dawał przynajmniej upragniony chłód i spokój oraz tworzył niesamowitą atmosferę i aurę. Przyjemnie było zanurzyć się w tej zieleni, w historii i w czasie, zastanawiając się jak to wyglądało, kiedy setki lat temu to miejsce tętniło życiem. Ogromny obszar zwiedzaliśmy naszym tuk-tukiem, co chwilę się zatrzymując i wchodząc na niektóre mniej, a inne bardziej wydeptane ścieżki, prowadzące do miejsc znanych z przewodników oraz tych bezimiennych, których historii i przeznaczenia mogliśmy się tylko domyślać.
Samadhi Budda
W pobliżu dagoby, w parku Mahamevnāwa, utworzonym przez tamilskiego króla Mutasiva znajduje się słynny posąg Samadhi Budda z IV wieku wykonany z marmuru dolomitowego. Buddę przedstawia się zazwyczaj w jednej z kilku wybranych pozycji, tzw. mudr. Tutaj zobaczyć można buddę medytującego, czyli w pozycji dhjanamudra. Wydawać by się mogło, że to posąg jakich wiele, jednak ten jest jednym z najsłynniejszych na Sri Lance. Najprawdopodobniej był to jeden z czterech podobnych posągów buddy, które rozmieszczone były w czterech kierunkach świata wokół świątyni z świętym drzewem bodhi. Tak czy inaczej przyciąga rzesze pielgrzymów, a żeby do niego podejść trzeba oczywiście ściągnąć buty. Nie wolno też odwracać się do posągu tyłem.
Nieco podobny posąg buddy można też zobaczyć w Bodhi Tree Shrine II, do którego trafiliśmy przypadkiem. Niestety, minusem Anuradhapury jest słabe oznakowanie, szczególnie wielu pomniejszych zabytków starożytnego miasta. Czasami więc ciężko było się zorientować co jest czym. A skoro znaleźliśmy Bodhi Tree Shrine II, to powinny też gdzieś tam być świątynie, czy też ruiny numer I i III, ale gdzie? Nie było nam dane się tego dowiedzieć…
Moonstone
Nieco dalej na północny zachód, w jednych z pozostałości buddyjskiego kompleksu mieszkalnego zobaczyć można słynny Moonstone, czyli kamień księżycowy (a w języku syngaleskim sandakada pahana). Wbrew nazwie jednak, nie jest to kamień z księżyca, chociaż ponoć jego nazwa pochodzi od jego kształtu i koloru. To typowy dla syngaleskiej architektury starożytnej Sri Lanki bogato rzeźbiona półokrągła płyta kamienna. Zazwyczaj znajdowała się u podnóża schodów lub przy wejściach. Według historyków, sandakada pahana symbolizuje cykl samsary, czyli narodzin i śmierci. Na “księżycowych kamieniach” zobaczyć można wyrzeźbione sylwetki różnych gatunków zwierząt. Podobne kamienie spotkać można też m.in. w Polonnaruwie.
Ratnaprasada
Przewodnik zachęcał nas też do zobaczenia Ratnaprasady, czyli VIII-wiecznego pałacu. Z siedmiopiętrowej budowli nie zostało praktycznie nic, chociaż jego wejście zdobi muragala, płaskorzeźba, która strzegła domu. Tą w Ratnaprasadzie zdobi Cobra King, trzymający wazę obfitości.
Eth Pokuna
W każdym kompleksie buddyjskim zazwyczaj znajdują się też swego rodzaju baseny. W Abhayagiri są to m.in. Kuttam Pokuna – nazywane Twin Ponds, bliźniaczymi stawami, a także Eth Pokuna, Elephant Pond. Te pierwsze najprawdopodobniej służyły do kąpieli, ten drugi służył – jako zbiornik wodny. Dzisiaj pływają w nich ryby oraz żółwie, chętnie dokarmiane przez pielgrzymów i turystów.
Okolice klasztoru Abhayagiri można by było spokojnie ekspolorować przez kilka dni, niespiesznie oglądając poszczególne jego części. Czasu jednak na dogłębne zwiedzanie nie mieliśmy, tym bardziej że w Anuradhapurze wciąż czekało na nas mnóstwo innych ciekawych miejsc.
Cytadela
Największym rozczarowaniem w Anuradhapurze była cytadela i kompleks budowli wewnątrz niej. Z murów cytadeli nie zostało bowiem praktycznie nic. Pozostałości pałacu królewskiego (zbudowany w 1070 roku) to ledwie kilka fundamentów, zdobionych przez dwa guardstones. Do tego marne ruiny refektarza Mahapali oraz miejsca, które kiedyś mogło być pierwszą “Świątynią Zęba Buddy” – Dalada Maligawa.
Ruvanvelisaya Dagoba
Do Ruvanvelisaya Dagoby podjeżdżaliśmy tego dnia kilka razy. Buddyści obchodzili wtedy akurat jakieś święto i świątynię zalewał tłum pielgrzymów. W końcu jednak trafiliśmy w jakieś luźniejsze okienko i udało nam się wejść do środka. Mimo że trochę mniejsza niż poprzednie, robi nie mniej piorunujące wrażenie, szczególnie z bliska. Podczas konsekracji świątyni została w niej umieszczona część prochów Buddy. Wejścia na teren świątyni strzeże mur z 344 płaskorzeźbami słoni (z wyjątkiem kilku z 140 roku p.n.e. większość to jednak współczesne zamienniki) oraz bramki z wykrywaczami metali i kilku strażników. Nie wiem, czy tak jest zawsze, czy tylko podczas świąt, gdy w świątyni gromadzi się rzesza ludzi. Tutaj też o wiele bardziej restrykcyjnie podchodzono do kwestii stroju – zasłaniania ramion i kolan – również w przypadku mężczyzn. Nasza obecność w świątyni podczas święta początkowo wzbudzała zainteresowanie, staraliśmy się jednak jak najmniej przeszkadzać modlącym się buddystom, którzy najczęściej przybyli tu całymi rodzinami. Pielgrzymi siadali przy murach dagoby, czasami stawali tuż przy ścianach świątyni modląc się w skupieniu, palili kadzidła i składali w ofierze kwiaty. Siedzieliśmy przez jakiś czas razem z nimi, chłonąc niezwykłą atmosferę tego miejsca. Mimo że czuliśmy się trochę intruzami, nasi towarzysze patrzyli na nas z niezwykłą życzliwością, dając nam do zrozumienia, że naprawdę jesteśmy mile widziani w tym wspaniałym miejscu.
Obok świątyni znajdują się też kolejne ruiny i pozostałości mnisich rezydencji. Wśród nich m.in. Lowamahapaya, Brazen Palace, który kiedyś miał 1600 kolumn. Dzisiaj kolumn jest mniej, ale wciąż robią wrażenie.
Sri Maha Bodhi
Na koniec zostawiliśmy sobie Sri Maha Bodhi – święte drzewo bodhi, to ze wspomnianej wyżej legendy. Święte i niezwykle popularne miejsce pielgrzymek, szczególnie w grudniu, kiedy świętuje się snana puya. Niestety, ze względu na podtopienia, droga do świętego drzewa była nieprzejezdna. Próbowaliśmy z kilku stron – jednak nadaremnie. Nie było nam więc dane zobaczyć słynnego drzewa. Cóż, to kolejny pretekst by Sri Lankę odwiedzić raz jeszcze.
Anuradhapura kryje w sobie jeszcze wiele innych miejsc, wartych odwiedzenia. Nie na wszystko wystarczyło nam czasu, ale pobyt tutaj staraliśmy się wykorzystać do cna.
Dodaj komentarz