Nowa Zelandia słynie z pięknych (i dużych jezior). Fakt, w całej Nowej Zelandii jest ich naprawdę wiele i są naprawdę piękne. Nelson Lakes, czyli dwa jeziora położone w parku narodowym o tej samej nazwie w licznych internetowych publikacjach nie należą jednak do czołówki, ani najładniejszych, ani najczęściej odwiedzanych. Dlaczego? Jeśli będą to pierwsze jeziora jakie zobaczysz w Nowej Zelandii – jest efekt “wow”. Jeśli będą to już któreś z kolei, reakcja jest z goła inna. Wydaje mi się, że to ze względu na przesyt i rosnące wymagania w stosunku do odwiedzanych miejsc. Niemniej jednak, jeśli macie czas, polecam odwiedzenie przynajmniej jednego z nich.
Maoryskie legendy
Nelson Lakes, to jak wspomniałam dwa jeziora: Lake Rotoroa (w języku maoryskim “długie jezioro”) i Lake Rotoiti (“małe jezioro”). Według legendy, Rakaihautu, wódz i eksplorator przybył w góry Aotearoa (czyli Nowej Zelandii) wraz ze swoimi ludźmi. Za pomocą swojej laski Rakaihautu wykopał ogromne dziury w ziemi, które zapełnił wodą. Następnie zaś napełnił je jedzeniem dla każdego, kto postanowił ruszyć za nim. Jedzenie o którym mowa, to między innymi słynne węgorze. Można je zaobserwować na przykład z mola jeziora Rotoroa. Jeziora były ważnym punktem na mapie Nowej Zelandii dla Maorysów, którzy podróżowali z zachodniego wybrzeża tak zwanymi Pounamu trails, czyli szlakami, którymi przewozili Pounamu (po angielsku greenstone – twardy zielony kamień), którym Maorysi z Wyspy Południowej handlowali z plemionami z Wyspy Północnej.
Jezioro Rotoiti
Dla nas Nelson Lakes były pierwszymi nowozelandzkimi jeziorami, jakie zobaczyliśmy. Nawet pokusiliśmy się o zboczenie z wcześniej ustalonej trasy drogi by je zobaczyć. Jet lag znowu nie dawał nam spać, więc już o świcie ruszyliśmy w drogę. Najpierw skierowaliśmy się w stronę Jeziora Rotoiti, które leży w pobliżu małej miejscowości St Arnaud. Na miejsce dojechaliśmy około godziny siódmej rano – o tej porze nie było tam nikogo. Zostawiliśmy auto na obszernym parkingu tuż nad brzegiem jeziora, które skąpane było w delikatnej mgle, a z gęstych chmur nad nami kapała delikatna mżawka, co tylko dodawało aury tajemniczości. Obydwa jeziora otoczone są górami, które stanowią południowy kraniec pasma Alp Południowych, a ich brzegi porastają gęste lasy bukowe. Z niewielkiego mola w krystalicznie czystej wodzie faktycznie można było zobaczyć słynne węgorze i pstrągi. Choć w okolicy jest kilka tras trekkingowych, zdecydowaliśmy się tylko na krótki spacer wzdłuż jeziora, wypiliśmy herbatę z termosu i ruszyliśmy w dalszą trasę.
Jezioro Rotoroa
Dojazd do drugiego z jezior, jeziora Rotoroa, był już nieco trudniejszy, a droga prowadziła przez niemalże niezakłócone cywilizacją rejony. Choć w pobliżu jeziora znajdowała się niewielka osada, to jednak na wybrzeżu znowu nie było prawie nikogo, nie licząc jednego rybaka, który wypływał na jezioro swoją łódką. Jezioro Rotoroa wydało nam się dużo bardziej dzikie i nieokiełznane, trochę ze względu na trudniejszy dostęp do niego. Duże wrażenie zrobił na nas też przybrzeżny las z gąszczem paproci.
Droga numer 6
Właściwie po całym zachodnim wybrzeżu podróżowaliśmy drogą numer 6, która na całej swojej długości zachwycała niesamowitymi widokami. W drodze z Nelson Lakes jechaliśmy przede wszystkim przez bardzo zielone tereny, wśród wzgórz i dolin, czasami wzdłuż rzek takich jak ta:
Comments
janusz
13/10/2024
sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:
konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam w glowe. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, madchen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….