Przed: wielka ekscytacja. Po: wielki smutek. Czytamy o tym w mediach, trąbią o tym naukowcy i ekolodzy, ale dopiero stając twarzą w twarz z naturą widzimy jak naprawdę zmienia się świat. Tak chciałam zobaczyć słynne nowozelandzkie lodowce, ale spotkanie z nimi wyobrażałam sobie zupełnie inaczej, niż wygląda to w rzeczywistości.
Franz Josef Glacier
Skąd w ogóle w Nowej Zelandii lodowiec nazwany na cześć cesarza Austro-Węgier? Nazwał go tak niemiecki podróżnik Julius von Haast, który odwiedził te tereny w 1865 roku. Znacznie ładniejszą i bardziej romantyczną nazwę nadali mu Maorysi – Ka Roimata o te Hine Hukatere — Zamarznięte Łzy Hine Hukatere. Według legendy żyła kiedyś bogini nazywana Hine Hukatere, która uwielbiała wspinać się na wysokie szczyty Alp Południowych. Pewnego dnia postanowiła jednak wybrać się na plażę, gdzie spotkała wojowniczego Wawe. Hine Hukatere zakochała się w nim i zaprosiła go do swojego górskiego domu. Wawe jednak nie mógł dotrzymać kroku bogini, potknął się, upadł i został porwany przez lawinę. Po śmierci ukochanego Hine Hukatere rozpaczała roniąc rzewne łzy, które Rangi, Ojciec Nieba, zamroził i zamienił w rzekę lodu.
Obecnie, wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Unesco lodowiec Franz Josef resztkami sił broni się przed globalnym ociepleniem.
Przez morenę lodowca
Auto zostawiliśmy na parkingu przy wejściu na szlak i ruszyliśmy za oznaczeniami. Na spotkanie z lodowcem przygotowałam wysokie buty górskie, kijki trekkingowe, ciepłą bluzę i softshell, a nawet cienkie rękawiczki – wszystko w zasadzie niepotrzebnie. Chyba na hasło “lodowiec” dałam się ponieść wyobraźni. Trasa do czapy lodowca była łatwa i niezbyt długa, cały czas szliśmy w słońcu, po płaskim i prostym terenie. Najpierw kawałek przez las, później moreną lodowca, by w końcu dojść do miejsca oddalonego o jakieś 400-500 metrów od czapy lodowca. Bliżej podejść nie można – wszak lodowiec ciągle “żyje” i porusza się, dlatego może to być niebezpiecznie. Po drodze mijaliśmy liczne wodospady i tony osadu, przyniesionego przez lodowiec. Co kilkaset metrów na trasie znajdowały się tabliczki “Tutaj w 1964 roku sięgał lodowiec” i inne tego typu. I smutno się człowiekowi robi, gdy widzi w jakim tempie topnieją te masy lodu! Tylko od 2008, Franz Josef Glacier stracił około 800 metrów długości, a od 1880 łącznie już ok. 3 kilometrów długości. To tylko długość, a ile to musiało być ton lodu! Oczywiście w życiu lodowców cykl cofania i narastania (retreat-advance) jest naturalny, w zależności od warunków atmosferycznych. Jednak już od dłuższego czasu lodowiec Franza Josefa notuje znaczne ubytki i tylko niewielkie przybytki masy (w związku z chwilowymi obfitymi opadami śniegu), w wyniku czego bilans jest negatywny.
W tym miejscu Nowa Zelandia ponownie pokazuje nam siłę natury i to, jak człowiek potrafi ją zniszczyć. Stojąc u podnóża lodowca zastanawiam się, czy naszym dzieciom będzie dane go zobaczyć? Ok, może trochę dramatyzuję, ale widok z dołu jest naprawdę słaby. Ponoć znacznie lepiej wygląda to z góry – lodowiec można obserwować również z helikoptera – i to jest rzecz, której najbardziej żałuję z całego wyjazdu. Nowa Zelandia to stosunkowo drogi kraj, dlatego wydatek rzędu około 400 NZ na lot helikopterem nad lodowcem wydał mi się zbyt duży, jednak gdybym mogła cofnąć czas jednak bym się na niego zdecydowała. Bo kto wie, czy będzie mi jeszcze dane zobaczyć taki lodowiec na żywo?
Lodowiec Franz Josef – informacje praktyczne
Aby dotrzeć do lodowca Franz Josef, jadąc drogą numer 6 z północy należy skręcić w lewo ok 4 km od miasteczka Franz Józef i kierować się na Franz Josef Glacier Car Park (skręt jest oznaczony) Parking jest bezpłatny i można tam bezpiecznie zostawić samochód. Na miejscu znajdują się też bezpłatne toalety, ale poza tym nie ma żadnej infrastruktury turystycznej – restauracji, kawiarni itp. Z parkingu do czapy lodowca prowadzi około 3-kilometrowy szlak. Ścieżka prowadzi w zasadzie po płaskim terenie, najpierw przez las deszczowy, a następnie moreną lodowca, by wreszcie dojść do miejsca skąd najbliżej widać lodowiec. Trasa jest łatwa, pokonuje się zaledwie 80 metrów przewyższenia. Wraca się tą samą drogą.
Fox Glacier
W odległości zaledwie 25 kilometrów od lodowca Franz Josef znajduje się kolejny lodowiec – Fox. Po dotarciu na miejsce okazało się jednak, że szlak do niego prowadzący był niedostępny ze względu na zniszczenia spowodowane podtopieniami. Mogliśmy jedynie przejść kilkaset metrów przez las by dojść do miejsca, skąd z bardzo daleka widać czapę lodowca.
Gillespies Beach
Mając w zanadrzu trochę czasu, postanowiliśmy więc podjechać nad morze na Gillispies Beach, słynącą z błyszczących kamieni. Sama plaża, choć piękna, nie do końca nadaje się na plażowanie – pokryta jest bowiem właśnie kamieniami, przez co raczej nie jest zbyt wygodnie aby na niej leżeć. Niedaleko tej plaży znajduje się jednak świetny punkt obserwacyjny, z którego przy dobrej pogodzie można zobaczyć nie tylko czapy lodowców, ale też szczyty Alp Południowych.
Comments
janusz
7/07/2024
n.z. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylaja wszystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby