Czasami mam wrażenie, że zanim na ekranach kin pojawiły się filmy z serii “Władca Pierścieni” i “Hobbit” niewiele osób potrafiło powiedzieć coś o Nowej Zelandii. Ten daleki kraj był raczej poza sferą percepcji przeciętnego Polaka – no bo daleko, drogo i na końcu świata. Chociaż w sumie nie tylko o Polaków chodzi, Nowa Zelandia raczej do czołówki popularnych turystycznych miejsc nigdy nie należała (i chwała za to).

Dopiero później nastąpił boom na Nową Zelandię. Oczywiście nie można powiedzieć żeby od razu hordy turystów rzuciły się na ten kraj, ale te filmy zdecydowanie turystyce pomogły. Po “Władcy Pierścieni” Nowa Zelandia odnotowała 50% wzrost liczby turystów, zapewne po “Hobbicie” było nie inaczej. A węszący pieniądze biznesmeni od razu znaleźli sposób by zainteresowanie fanów LOTR zmonetyzować. I tak powstał Hobbiton.

No dobra, to może nie do końca było tak. Hobbiton powstał w 1999 roku na Alexander Farm. Miejsce to wypatrzył sobie Peter Jackson (reżyser LOTR i Hobbita) wraz z Alanem Lee (który był ilustratorem książek i scenografem). Obaj panowie szukali lokalizacji do filmów latając helikopterem, a okoliczne pagórki wydały im się wręcz idealną lokalizacją dla Shire. Ponoć przekonało ich drzewo, które wydało im się idealne jako “Party Tree” – czyli drzewo, przy którym hobbici celebrują różne ważne dla siebie święta i uroczystości. To właśnie tam miała się odbywać impreza urodzinowa Bilbo Bagginsa.

Ponegocjowali trochę z właścicielami farmy i wkrótce ruszyły prace. W tworzenie Hobbitonu zaangażowane było nawet… wojsko Nowej Zelandii. W kilka miesięcy uwinęli się z przygotowaniem terenu, wykopaniem nor i wybudowaniem domków. Po nakręceniu LOTR, w 2002 roku zaczęto sprzedawać bilety do Hobbitonu, chociaż scenografia nie była w zasadzie przygotowana na to, by przetrwać dłużej niż było to konieczne na potrzeby filmu, a większość rzeczy zrobiona była z plastiku i tworzyw sztucznych i szybko się niszczyła. W 2010 roku jednak Peter Jackson powrócił do Matamata, tym razem kręcić Hobbita. Wszystko zostało przebudowane, tym razem na porządnie, z wykorzystaniem “prawdziwych” i solidnych materiałów, tak aby później wszystko mogło też służyć turystom, i w takim kształcie my Hobbiton poznaliśmy.

Party Tree, Hobbiton
Słynne Party Tree

Plan filmowy w Hobbitonie

Hobbitonu oczywiście nie można zwiedzać na własną rękę. Ba! Nie można tu nawet samemu dojechać! Do wioski odwiedzających zabiera specjalny autobus, który startuje z Visitors Centre w Matamata. W autobusie obejrzeliśmy krótki filmik, w którym Peter Jackson i głowa rodziny Alexander zapraszają nas na swoje włościa i po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu, gdzie przywitał nas przewodnik i ruszyliśmy zwiedzać Shire. W grupie było dosyć dużo osób, a oprócz nas było też kilka innych grup, więc na miejscu było dosyć tłoczno. Jak się okazało część zwiedzających nie tylko nie czytało książek Tolkiena, ale też nie widziało filmów zrealizowanych na ich podstawie, a Hobbiton traktowali tylko jako lokalną atrakcję – co, umówmy się, też jest ok, bo nie oczekuję że każdy będzie fanem Tolkiena czy Petera Jacksona. Niemniej jednak przeszkadzało mi trochę bardzo odczuwalny brak zainteresowania z ich strony tym, o czym mówił przewodnik i przeszkadzanie innym osobom w słuchaniu tego, co miał do powiedzenia. Znacznej część odwiedzających zależało właściwie tylko na tym, żeby zrobić sobie jak najwięcej zdjęć, którymi później będzie się można pochwalić znajomym na Instagramie. Nasz przewodnik, jak pewnie każdy inny, miał opanowany cały scenariusz wycieczki i wyuczone na pamięć teksty i anegdoty. Choć cała wycieczka miała trwać około dwóch-trzech godzin, to jednak większość czasu poświęcona była na pstrykanie fotek. Do tego nie mogliśmy odłączać się od grupy i zwiedzać we własnym tempie, trzeba było niemal przy każdej hobbiciej norze czekać aż 30 osób z grupy po kolei zrobi sobie tam zdjęcie… Pod koniec byliśmy już więc zmęczeni i sfrustrowani współtowarzyszami, ale piwo imbirowe wypite w gospodzie Dragon’s Inn trochę poprawiło nam humory.

Ciekawostki z planu

Sam Hobbiton na pewno jest ciekawszy dla fanów Tolkiena, którzy mogą porównać scenografię z filmem i książką. Miejsce przygotowano z naprawdę dużą starannością, zresztą ponoć Peter Jackson jest strasznym perfekcjonistą. W Hobbitonie znajdują się 44 hobbicie nory, ale tylko kilka z tych nor jest “prawdziwych”, tzn. można do nich naprawdę wejść do środka. Większość to tylko fasady. I chociaż Bag End to prawdziwa nora, to oczywiście wszystkie sceny wewnątrz domu Bilbo Bagginsa były kręcone w studiu. Niemniej jednak widać tą drobiazgowość w przygotowaniu planu i dopracowanie każdego szczegółu. Otóż na przykład każda z hobbicich nor należała do przedstawiciela pewnej profesji i tak przed każdą z nich możemy znaleźć odpowiednie rekwizyty. Podczas wycieczki można także dowiedzieć się paru ciekawych rzeczy. Na przykład o tym jak ręcznie malowano liście drzewa na szczycie Bag End, aby miały odpowiedni kolor i ręcznie je przymocowywano – każdy liść po kolei. Z resztą całe drzewo jest sztuczne. Z początku, gdy powstawał Władca Pierścieni znaleziono po prostu odpowiednie drzewo i przesadzono je na szczyt pagórka, w którym znajdował się Bag End. Drzewo jednak uschło, więc gdy przyszła pora kręcić Hobbita Jackson nie chciał posadzić tam po prostu jakiegoś drzewa. To musiało być właśnie TO drzewo. A że akcja Hobbita rozgrywa się wcześniej to drzewo musiało być odmłodzone. Tak więc specjaliści pracowali nad tym aby stworzyć sztuczną replikę drzewa z Władcy Pierścieni, odpowiednio odmłodzonego. Dowiedzieliśmy się też między innymi, że trzeba było codziennie wyłapywać żaby z sadzawki, bo uporczywie tam wracały – a ich głośne kumkanie przeszkadzało aktorom w odgrywaniu scen. Albo że specjalnie zatrudniano osoby do wydeptywania okolicznych ścieżek, aby wyglądały naturalnie. I jak specjalnie przygotowano sztuczny sad, który później nawet nie znalazł się w filmie. (W książce była mowa o sadzie śliwkowym, ale że drzewa śliwy były zbyt duże, więc posadzono jabłonie i grusze, do których domocowano sztuczne owoce). Albo o tym w jaki sposób ustawiano aktorów na planie, aby jedni wydawali się mniejsi, a inni więksi. Tych ciekawostek było kilka, ale równie dobrze można je znaleźć w internecie – to tylko kilka “smaczków” z planu filmowego, o których opowiada każdy przewodnik.

Hobbiton

Hobbiton – czy warto?

Bilety do Hobbitonu są dosyć drogie i trzeba je rezerwować z odpowiednim wyprzedzeniem. Ciężko tu mówić o jakimś “unikalnym” doświadczeniu, bo każda wycieczka wygląda tak samo, a przewodnicy opowiadają w kółko te same historie, wszystkim zainteresowanym często dobrze znane. Jeśli jednak jest się fanem Władcy Pierścieni, to chyba nie można sobie tego miejsca odpuścić. Przynajmniej ja, mimo wszystko, nie żałuję wydanych pieniędzy i czasu spędzonego w Hobbitonie, chociaż myślę, że jest to wygórowana cena jak za takie masowe doświadczenie.

Hobbiton – gdzie kupić blety

Wycieczki z Matamata kosztują 84 NZD (z Rotorua 119 NZD) w opcji tylko wycieczka. Można ewentualnie kupić combo wycieczka plus lunch albo wycieczka plus wieczorna kolacja. Bilety najlepiej kupić przez internet, z wyprzedzeniem (bo potrafią się szybko wyprzedać, szczególnie w sezonie), na stronie https://www.hobbitontours.com/.

Hobbiton
Hobbtion
Hobbtion
Hobbtion
Wioska Hobbiton
Hobbiton
Matamata
Dragon's Inn
Dragon's Inn
Dragon's Inn