Po wielkim wrażeniu, jakie zrobiła na nas Anuradhapura chcemy więcej i nie możemy doczekać się wizyty w Polonnaruwie. To kolejny punkt z tzw. Złotego Trójkąta (lub też “Trójkąta Kulturalnego”) – obszaru w centralnej części wyspy, który obejmuje miejsca dziedzictwa kulturalnego: Anuradhapura, Polonnaruwa, Sigiriya, Dambulla i Kandy. Jadąc “własnym” tuk tukiem mamy duży komfort podróży – nie musimy dostosowywać się do rozkładu jazdy pociągów czy autobusów ani szukać kierowców czy negocjować cen – mamy pełną swobodę!
Do miasta dotarliśmy przed południem, zameldowaliśmy się w naszym hotelu i zaczęliśmy się zastanawiać, czy zdążymy dzisiaj zwiedzić ruiny. Podobnie jak w Anuradhapurze, bilet jest ważny tylko jeden dzień, a kosztuje niemało, bo 25 dolarów. Właściciel hotelu zapewnił nas jednak, że mamy wystarczająco czasu, ruszyliśmy więc w kierunku Muzeum Archeologicznego kupić bilety. Gdy już mieliśmy je w posiadaniu, przekroczyliśmy bramę parku archeologicznego – to właśnie w jego obrębie znajduje się większość ruin, co znacznie ułatwia i pozwala uporządkować program zwiedzania. Polonnaruwa jest młodsza niż Anuradhapura, ale też przez to nieco lepiej zachowana. Jest też mniejsza, więc łatwiej zwiedzić wszystko jednego dnia. W Anuradhapurze ruiny wydawały się być bardziej dzikie i nieokiełznane, tutaj, w Polonnaruwie panował znacznie większy porządek.
Polonnaruwa – szczypta historii
Polonnaruwa została założona w X wieku przez tamilską dynastię Chola. Z tego czasu pochodzą najstarsze hinduistyczne świątynie w mieście. W 1070 roku miasto zostało przejęte przez syngaleskiego władcę Vijayabahu. Początkowo w mieście znajdowała się tylko rezydencja władców, z czasem, po upadku Anuradhapury, Polonnaruwa stała się stolicą Sri Lanki. Największy rozkwit miasto osiągnęło za czasów króla Parakramabahu I Wielkiego (wnuka Vijayabahu), który rządził krajem w latach 1153-1186. Był on wielkim budowniczym tego miasta, za jego panowania powstało otoczone potężnym murem miasto z wieloma ogrodami, pałacami czy świątyniami. Król uważał też, że żadna kropla wody spadająca z nieba nie może się zmarnować, stworzył więc niezwykle wydajny system irygacyjny, dzięki czemu Polonnaruwa osiągała tak niezwykłe wyniki w uprawie ryżu, że Sri Lanka była znana jako Spichlerz Orientu. Kolejni władcy przyczynili się do nieznacznej rozbudowy miasta, ale byli coraz słabsi, co ostatecznie doprowadziło do zniszczenia i opuszczenia miasta w XIII wieku.
Polonnaruwa – jak zwiedzać?
Ruiny rozmieszczone są na dosyć dużej powierzchni, dlatego pieszo dosyć ciężko byłoby to ogarnąć. Przez park archeologiczny biegnie jedna główna droga, co znacznie ułatwia nawigację i orientację w terenie. Mając własnego tuk tuka mogliśmy swobodnie poruszać się w obrębie ruin i zatrzymywać się w dowolnym właściwie miejscu – co było naprawdę wygodne. Można oczywiście wynająć tuk tuka z kierowcą (np. przy Muzeum Archeologicznym, przy wejściu do Parku Archeologicznego lub już w środku). Dobrym rozwiązaniem jest też wynajęcie rowerów, tym bardziej że jest to naprawdę bardzo tanie. I nie ma się co obawiać o kradzieże – Sri Lanka to buddyjski kraj i zdarzają się one tutaj bardzo rzadko, można więc swobodnie zostawiać rowery właściwie w dowolnym miejscu i być pewnym, że po powrocie będą tam, gdzie stały.
Wewnątrz kompleksu jest kilka sklepików i stoisk – można kupić przekąski, napoje oraz w razie czego wypożyczyć chustę do osłonięcia ciała, aby móc wejść do świątyń. Lepiej jednak być przygotowanym i odpowiednio się ubrać (zasłonięte kolana i ramiona). W świątyniach trzeba też ściągać buty – można wziąć sobie skarpetki, bo chodzenie po rozgrzanych kamieniach do najprzyjemniejszych nie należy 😉
Kompleks archeologiczny można podzielić na kilka części i zwiedzać je po kolei, tak, aby niczego nie pominąć. Są to: Pałac Królewski, tzw. Quadrangle czyli Święty Kwadrat, dosyć rozległa część północna a także zlokalizowane już poza granicami parku archeologicznego niewielka grupa południowa.
Pałac królewski
Po przekroczeniu głównej bramy wejściowej, kompleks pałacu królewskiego znajduje się po prawej stronie. Pałac zbudowany przez króla Parakramabahu I był niegdyś potężną, siedmiopiętrową budowlą z 50 komnatami. Całość podtrzymywana była przez 30 kolumn. Bardzo grube, miejscami nawet 3-metrowej grubości ściany nie przetrwały próby czasu – zachowały się tylko ich fragmenty. Wokół głównego budynku jest mnóstwo fundamentów, pokrytych zielenią i zarośniętych mchem, tworzących coś na kształt labiryntu, po którym przemykają małpy. W pobliżu jest też sala audiencyjna, z kilkunastoma kolumnami, bogatymi rzeźbieniami i ciekawym przykładem moonstone – kamienia księżycowego. Choć muszę przyznać, że sala wydaje się być nieco mała. Ale może większe wrażenie robiła w pełnej swojej krasie. Dzisiaj głównie służy… małpom, których kręci się tam dziesiątki! Dalej, trochę na uboczu, jest tez basen oraz pozostałości… przebieralni. Wszędzie dookoła jest bardzo zielono, ale trawa jest krótko i równiutko przystrzyżona. Szkoda tylko, że nie mamy nad sobą dla kontrastu niebieskiego nieba – pogoda znowu nie sprzyja, gęste chmury nie chcą odpuścić, a do tego wszystko jest jakby zamglone…
Quadrangle – Święty Kwadrat
Quadrangle, czyli Święty Kwadrat jest już dużo bardziej zatłoczony. Pewnie dlatego, że na niewielkiej przestrzeni w dużym zagęszczeniu znajduje się tutaj kilka wartych odwiedzenia świątyń i innych budowli. Pierwsza przy wejściu to świątynia Vatadage, zbudowana na planie okręgu. Jak dla mnie – jedna z najpiękniejszych na Sri Lance. Vatadage to typ budowli sakralnych, jakie można znaleźć m.in. na Sri Lance. Budowane były wokół niewielkich stup, aby je chronić. Stupy te często zawierały jakąś relikwię lub budowane były na świętej ziemi. Vatadage z Polonnaruwy według historyków mogła być miejscem przechowywania Zęba Buddy lub misy jałmużnej należącej do Buddy. Tak czy inaczej miała dla wiernych ogromne znaczenie. Dzisiaj, mimo częściowego zniszczenia pięknie prezentuje się ze swoimi zdobieniami, rzeźbami i statuami buddy.
Naprzeciwko Vatadage stoi kolejna świątynia – Hatadage. Ta zbudowana jest na planie prostokąta i była kiedyś dwupiętrowa. Ponoć zbudowano ją w 60 godzin, stąd też jej nazwa: syngaleskie słowo hata oznacza “sześćdziesiąt”. Inna teoria głosi, że znajdowało się w niej 60 relikwii. Wśród nich mógł też być wspomniany już Ząb Buddy – był on prawdopodobnie przenoszony z jednej świątyni do drugiej przez kolejnych władców. Obecnie w Hatadage zobaczyć można trzy posągi buddy, wykonane z granitu.
Trzecia świątynia to zlokalizowana w południowym krańcu Quadrangle Thuparama Gedige. Gedige to rodzaj świątyni buddyjskiej z grubymi ścianami, najczęściej pustej w środku. Ta w Polonnaruwie jest jedną z nielicznych z zachowanym dachem. Obecnie prowadzone są tam prace restauratorskie, a rusztowania zasłaniają ściany świątyni. Obok gedige są też pozostałości świątyni drzewa bodhi oraz kilku innych budowli.
W Quadrangle panuje atmosfera trochę jak w ulu. Dużo zwiedzających, którzy do odwiedzanych obiektów niekoniecznie odnoszą się z należnym szacunkiem. Obok mnie, wycieczka starszych Niemców bezceremonialnie wpadła do świątyń, w butach i krótkich spodenkach, błyskając fleszami w stronę posągów buddy. Pracownicy kompleksu nie mogli sobie z nimi poradzić i ich przekrzyczeć. Podobnie było z grupką Amerykanów, dla których niepojęte było ściąganie butów by wejść do ruin świątyni i na nic zdawały się tłumaczenia przewodników. Smutno się patrzyło na ludzi z “cywilizowanych” krajów, nie potrafiących się kulturalnie zachować…
Po drugiej stronie drogi, nieco na uboczu znajduje się Pabalu Vehera, buddyjska stupa, zbudowana przez królową Rupawati w XII wieku. W przeciwieństwie do Quadrangle, panuje tu przyjemny spokój, bo o dziwo, niewielu zwiedzających tutaj dociera. Można więc odpocząć nieco od zgiełku świetego kwadratu. Ciszę i spokój doceniają też zwierzęta – obok nas przemknęło nawet stado jeleni! A jeśli pojedziecie nieco dalej, znajdziecie tym razem hinduską świątynię – Shiva Devale. Świątyń hinduskich, szczególnie poświęconych czci boga Shivy, jest tutaj kilka. Od lat bowiem buddyzm i hinduizm na Sri Lance przeplatały się, i tak jest po dziś dzień.
Grupa północna
Dalej na północ droga robi się spokojniejsza, jest mniej turystów, ale więcej miejscowych, którzy nie przyjechali tu zwiedzać, a modlić się. Zbliżamy się bowiem do ważnych świątyń. Pierwszą z nich jest Rankot Vihara, największa w Polonnaruwie i czwarta największa na Sri Lance. Ma 54 metry wysokości, 175 metry średnicy i kształtem przypomina dagoby znane nam z Anuradhapury, tym samym nie robi już na nas tak dużego wrażenia, chociaż wciąż wygląda imponująco. Wokół dagoby znajduje się kilka małych kapliczek, w których można składać ofiary. Chętnie sama złożyłabym coś w ofierze prosząc o pogodę, bo chmury nad nami robiły się coraz czarniejsze, w plecaku jednak nie miałam nic, co mogłoby się nadawać. Na szczęście jednak do późnego popołudnia udało nam się uniknąć deszczu.
Wokół dagoby, trochę na uboczu są też pozostałości innych budynków. W większości nieopisane, ciężko więc zgadnąć co było czym, choć wiem na pewno, że gdzieś tam był szpital. Warto pospacerować trochę wokół tych ruin, bo turystów tu niewielu, spotkać za to można na przykład stado krów, które leniwie zajadały trawę, nic sobie nie robiąc ze znaków zakazujących stawania na kamiennych ruinach. Może więc to nie kosiarki, a zwierzęta odpowiedzialne są za odpowiednią wysokość trawy? 😉
A gdy zmęczy zwiedzanie, można odpocząć i posilić się w kafejce, przy drodze do dagoby. Jest tu nawet toaleta, a właściwie dwie – dla lokalnych i dla zagranicznych turystów. Gdy dziadek klozetowy zobaczył, że się zbliżam, natychmiast ruszył do środka sprawdzić czystość i nie pozwolił mi wejść, dopóki nie upewnił się, że w środku wszystko gra. I rzeczywiście, czystość godna pochwały! Niestety, druga toaleta, ta dla lokalnych turystów, nie była sprzątana z taką gorliwością, jeśli w ogóle…
Kolejną świątynią typu gedige jest monumentalna Lankatilaka. Dwie wysokie na 17 metrów i grube na 4 metry ściany tworzą korytarz prowadzący do 14 metrowej statuy Buddy, niestety bez głowy. Na ścianach możemy też zobaczyć fragmenty płaskorzeźb. Wprawdzie dach nie zachował się, ale moim zdaniem dzięki temu budowla wygląda bardziej imponująco.
Nieco dalej natomiast jest Kiri Vihara, której nazwa oznacza “Mleczno-biała świątynia”. Nie jest to jej oryginalna nazwa. Za dawnych czasów zbudowana przez królową Subhadrę, żonę króla Parakramabahu świątynia nazywana była Rupavati Chetiya, ale po jej odnalezieniu przez brytyjskich kolonizatorów w XIX wieku, po niemal 700 latach wciąż zachwycała swoim oryginalnym, niemal nienaruszonym kolorem. Swoją drogą jest to jedna z najlepiej zachowanych (nie restaurowanych) dagob w Polonnaruwie.
Na koniec została nam do zobaczenia Gal Vihara. Na drugim krańcu parku archeologicznego znowu zastaliśmy tłumy. Część zwiedzających relaksowała się jednak nad pobliskim jeziorem, wiele osób skupiło się wokół sklepików i straganów z pamiątkami, niektórzy jedli obiad w pobliskich garkuchniach, w samej “kamiennej świątyni” nie było więc tak tłoczno. Gal Vihara słynie z trzech sporej wielkości posągów Buddy (i jednego nieco mniejszego), wykutych z jednej płyty granitowej, które są uważane za najdoskonalszy przykład tej sztuki na Sri Lance. Trzy posągi przedstawiają Buddę w trzech pozycjach: siedzącej, stojącej, dosyć nietypowej, bo ze skrzyżowanymi ramionami i leżącej. Do posągów podchodzić z bliska nie wolno, zresztą też najlepiej się je podziwia z odległości. Mimo wszystko jednak jesteśmy w miejscu świętym i trzeba ściągnąć buty i zakryć kolana. W pewnym momencie nieopatrznie odwróciłam się do posągów tyłem, przez co rzuciła się na mnie grupa strażników i lokalnych zwiedzających, ci pierwsi ze złością, ci drudzy ze zrozumieniem, tłumacząc, że takie rzeczy są niedozwolone. Wiedziałam, że w świątyniach nie powinno się odwracać do Buddy tyłem, jednak w tym momencie nie skupiałam się na tego typu rzeczach. Na Sri Lance bardzo poważnie podchodzi się do kwestii religijnych i trzeba jednak pamiętać o zasadach i ich przestrzegać. Po całym dniu byliśmy jednak już trochę zmęczeni, na szczęście Gal Vihara był ostatnim punktem na naszej liście.
Polonnaruwa dzisiaj
Gdy dojechaliśmy z powrotem do hotelu w końcu lunął rzęsisty deszcz. Byliśmy mega głodni, ale nie było sensu wychodzić na miasto – zjedliśmy w hotelowej restauracji. Menu było prawie takie same jak w lokalnych knajpkach, ale ceny dwa razy wyższe… Następnego ranka zrobiliśmy jeszcze krótką rundkę po mieście. To niewielkie miasteczko liczy zaledwie 13 tys. mieszkańców, którzy w dużej mierze żyją z turystyki. Nic dziwnego, oprócz ruin, miasto ma do zaoferowania piękne jeziora: Bendiwewa i Parakrama oraz pobliskie parki narodowe: Minneriya, który jest doskonałym miejscem do obserwowania słoni, a także mniej znane Angamedilla, Flood Plains czy Somawathiya. Niedaleko stąd też do chyba najbardziej znanej atrakcji Sri Lanki – Sigiriyi, która stanowiła następny punkt naszej podróży.
Dodaj komentarz