Potężna skała wznosząca się wysoko ponad rozległe pole zieleni. Sigiriya to chyba najsłynniejsza atrakcja Sri Lanki, którą zobaczyć można na niemalże wszystkich folderach turystycznych, w przewodnikach czy artykułach o tym kraju. Czasami fajnie jest podążać nieprzetartymi szlakami. Ale też najsłynniejsze atrakcje nie bez powodu są słynne. Nie było opcji, my też musieliśmy ją zobaczyć.
Z Polonnaruwy nawigacja poprowadziła nas częściowo kolejną wąską dróżką, wsród dżungli, pól ryżowych i małych wiosek, gdzie mieliśmy okazję podglądać codzienne życie mieszkańców. Choć ponoć często tu można spotkać dziko chodzące słonie, nie mieliśmy jednak na tyle szczęścia. Droga jednak była przyjemna i 55 kilometrów szybko zleciało.
Pidurangala
Zanim jednak zobaczyliśmy Sigiriyę, zatrzymaliśmy się u stóp Pidurangali, czyli skały znajdującej się w pobliżu, z której rozpościera się świetny widok na Sigiriyę. Postawiliśmy naszego tuk tuka w cieniu rozłożystego drzewa obok straganu z kokosami. Kupiliśmy po jednym owocu, daliśmy sprzedawcy dodatkowo 200 rupii i poprosiliśmy o pieczę nad naszym dobytkiem, na co handlarz ochoczo przystał.
Wzniesienie Pidurangala to miejsce święte, a u jego stóp znajduje się świątynia. Dlatego też przed wejściem trzeba się odpowiednio okryć (można wypożyczyć chustę) i ściągnąć buty. Teoretycznie tak ubrani powinniśmy przemierzać całą drogę na szczyt, jednak większość zagranicznych turystów po minięciu świątyni ubiera buty. Bez nich ciężko byłoby nie przyzwyczajonym do chodzenia boso stopom wspiąć się na górę. Droga bowiem, mimo że nie jest długa ani jakoś bardzo wymagająca – to jednak czasami ma utrudnienia, których nie jest łatwo pokonać – skały i duże kamienie, które szczególnie w czasie monsunu potrafią być śliskie.
Minęliśmy świątynię, kilkaset metrów wydeptanej w ziemi ścieżki, później trochę powspinaliśmy się po kamieniach, przeszliśmy obok leżących w cieniu skały niczym w płytkiej jaskini posągów Buddy i w końcu, po około 20 minutach dotarliśmy na szczyt. Widok rzeczywiście zapierał dech w piersiach. Morze zieleni dookoła, z którego pięła się w górę Sigiriya. Choć skała ta nie jest wysoka, bo wyrasta na wysokość zaledwie 370 metrów nad poziomem morza (i 200 metrów ponad otaczającym ją terenem), ciekawie wpisuje się w otaczający ją krajobraz i wrażenie robi niezwykłe. Skąd takie wzniesienie właśnie w tym miejscu? Sigiriya powstała 2 miliardy lat temu w wyniku wybuchu wulkanu, a zbudowana jest z zastygłej magmy.
Wspięliśmy się jeszcze kawałek wyżej, na rozległy, dosyć płaski dach Pidurangali, skąd mieliśmy panoramiczny widok na całą okolicę. Można było sobie tutaj zrobić całkiem fajny biwak, czas jednak było ruszyć dalej, w kierunku Sigiriyi.
Schodziliśmy trochę wolniej niż wchodziliśmy. Przed nami szła para Lankijczyków, na oko w okolicach 70-tki. Chociaż “szli” to niedopowiedzenie, oni raczej pędzili, i to boso, w długich szatach, podczas gdy my, w naszych butach trekkingowych i sportowych strojach ledwie za nimi nadążaliśmy. Nie wiem dlaczego, ale co chwilę odwracali się i patrzyli na nas, jakby sprawdzając czy aby nie pośliznęliśmy się, czy nie przewróciliśmy się i czy nic nam się nie stało. Chyba wzięli sobie za punkt honoru sprowadzenie nas bezpiecznie na dół (nie żebyśmy tego potrzebowali). Dziadek z chęcią wyciągał do mnie rękę, żeby pomóc mi zejść. Z jednej strony to przecież nie były zawody i nie mieliśmy powodów, by pędzić na dół, z drugiej strony trochę nam było wstyd. Ale tubylcy, nawet ci starsi, mają świetną kondycję, są zwinni, wysportowani, nie przeszkadza im zupełnie brak butów czy niesportowe ubranie (np. starsze panie w sari). Byłam pełna podziwu dla nich! Skłoniło mnie to też do refleksji nad tym, ku czemu prowadzi nasz zachodni tryb życia, ze stacjonarną pracą, wygodnymi kanapami, siedzeniem przed telewizorem i ogólnie dosyć siedzącym trybem życia… Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam u nas tak wysportowanych i zwinnych 60- czy 70-latków, podczas gdy tu jest ich mnóstwo.
Sigiriya
Spakowaliśmy manatki, wsiedliśmy do tuk tuka i przejechaliśmy kolejne 10 kilometrow do stóp Sigiriyi. Zaparkowaliśmy maszynę na lokalnym parkingu w Visitors Centre, po raz kolejny wywołując sensację wśród miejscowych. Grupka kierowców, czekających na powrót swoich klientów oczywiście natychmiast zaproponowała, że popilnuje nam tuk tuka, mówiąc żebyśmy się niczym nie martwili tylko szczelnie zasunęli zasłony, żeby nie prowokować małp. W biurze kupiliśmy bilety (dla obcokrajowców 30 USD od osoby) i byliśmy gotowi na spotkanie ze Lwią Skałą. Na szczęście Sigiriya nie jest miejscem sakralnym, dlatego można ją zwiedzać w butach i nie trzeba dostosowywać stroju do świątynnych obyczajów.
Sigiriya, choć ze swoimi niemal płaskimi pionowymi ścianami z daleka wydaje być po prostu formacją skalną, skrywa wiele tajemnic. U jej stóp powstały piękne ogrody, a na szczycie znajdziemy pozostałości dawnego królestwa. Żeby się tam dostać trzeba oczywiście wspiąć się po stromych schodach, mijając jaskinie skrywające świątynie, słynne freski i olbrzymie wydrążone w skale łapy lwa. To tak w skrócie. A teraz detale.
Sigiriya w przeszłości
Buddyjscy mnisi osiedlali się u stóp Sigiriyi już w III wieku naszej ery, ale królewski kompleks pałacowy na jej szczycie powstał “dopiero” w drugiej połowie V wieku. Co do tego kto był odpowiedzialny za jego budowę nie ma pewności. Jedna z popularnych wersji głosi, że zbudowany został przez króla Kashyapa I, który do władzy doszedł dzięki przewrotowi i morderstwu własnego ojca. Obawiając się o swoją pozycję (tron należał się jego bratu) i swoje życie, postanowił przenieść stolicę z Anuradhapury do bezpiecznej Sigiriyi. Prawowity następca tronu – Moggallana, jednak po latach wrócił z wygnania, pokonał brata i przeniósł stolicę z powrotem do Anuradhapury. Sigiriya natomiast służyła jako monastyr buddyjski do XIII lub XIV wieku. Co działo się później, nie do końca wiadomo.
Royal Gardens
U stóp Sigiriyi znajdują się tak zwane ogrody królewskie i choć prostą ścieżką dotrzemy z nich wprost do podnóża skały, to jednak warto przynajmniej porozglądać się na boki. Jest to bowiem ciekawie wyrzeźbiony teren, z wieloma sztucznymi sadzawkami, których brzegiem często spacerują ogromne warany, zupełnie nie zwracające uwagi na turystów. Bliżej skały za to zobaczymy pozostałości świątyń ukrytych w jaskiniach i pozostałości budynków klasztornych. Stamtąd schodami możemy zacząć piąć się w górę.
Freski
Gdzieś w połowie drogi na szczyt będzie można nieco odpocząć podziwiając słynne freski. Przedstawiają one kobiety z nagimi, obfitymi biustami – według historyków są to albo konkubiny króla Kasyapa albo apsary – boginki wody, mgieł i chmur. Niegdyś freski pokrywały całą zachodnią ścianę Sigiriyi, nie zachowały się jednak do naszych czasów. Dziś podziwiać możemy tylko ich niewielki wycinek. (Fotografowanie fresków nie jest dozwolone, dlatego poniżej wrzucam fotkę z Wikimedia Commons.)
Nieco dalej, ścieżka prowadząca wzdłuż ściany skały zabezpieczona jest wysokim murem. Nazywany jest on Mirror Wall gdyż niegdyś był tak gładko wypolerowany, że król mógł w nim zobaczyć swoje lustrzane odbicie. Na owym murze obecnie zobaczyć można… graffiti sprzed kilku wieków. Powstałe najprawdopodobniej między VIII a XIV wiekiem napisy to uwagi i przemyślenia dotyczące m.in. miłości. Dla historyków mają ogromną wartość, gdyż pokazują ewolucję języka i pisma syngaleskiego.
Pazury lwa
Nazwa Sigiriya pochodzi od słów sinha – giri, co znaczy Lwia Skała. Lew był symbolem, który przypominał, że Budda był Sakya-Sinha, czyli Lwem klanu Sakya, a prawda, którą głosił była tak potężna jak ryk lwa. Wejście na Sigiriyę kiedyś prowadziło przez ogromną sylwetkę lwa: schody prowadziły od jego przednich łap, a wychodziły z jego pyska. Do dzisiaj zachowały się niestety tylko jego łapy, które i tak są niezwykle imponujące. Nietrudno sobie wyobrazić jakie wrażenie robiła cała sylwetka lwa.
Szczyt Sigiriyi
Po dotarciu na szczyt naszym oczom ukazuje się labirynt fundamentów i pozostałości starożytnego pałacu i fortecy w jednym. Niewiele się zachowało z dawnych budynków, ale można sobie łatwo wyobrazić jak to miejsce wyglądało w przeszłości. Plan kompleksu uważany jest za bardzo wyszukany, złożony, szczegółowo dopracowany i fantazyjny. Zakładał on połączenie elementów symetrycznych i asymetrycznych oraz łącznie geometrycznych form wytworzonych przez człowieka i naturalnych form występujących w przyrodzie w przemyślany sposób. Podziwiać możemy m.in. pozostałości pięciu bogato zdobionych bram, parku czy zbiorników wodnych i zaawansowanych systemów hydraulicznych, które odgrywały tu bardzo dużą rolę. Jest to doskonały przykład przemyślanego planowania miejskiego. No cóż, w niejednym polskim mieście przydałaby się lekcja z urban planning, a starożytni mieszkańcy dzisiejszej Sri Lanki świetnie sobie z tym poradzili 😉
A tak wygląda Pidurangala widziana ze szczytu Sigiriyi:
Dodaj komentarz