Rejon Tasmana w północno-zachodniej części wyspy południowej słynie przede wszystkim z pięknego wybrzeża, które znajduje się w Parku Narodowym Abla Tasmana. Swoją nazwę zarówno park jak i cały rejon wzięły od holenderskiego podróżnika, który jako pierwszy Europejczyk dotarł do Tasmanii i Nowej Zelandii. Jego pierwsze spotkanie z Nową Zelandią nie było jednak udane – jedna z łodzi, która podpłynęła do wybrzeża zostałą zaatakowana przez Maorysów, w wyniku czego zginęło czterech marynarzy. Tasman nazwał te wody Zatoką Morderców, jednak na szczęście nazwa zatoki została zmieniona na Golden Bay (Złota Zatoka).

Tego dnia chcieliśmy sobie zrobić krotki trekking i poodpoczywać trochę na plaży, a Park Narodowy Abla Tasmana wydawał się do tego idealny, dlatego wyruszyliśmy w jego kierunku.

Nelson

Zanim jednak dojechaliśmy na miejsce, po drodze przejeżdżaliśmy przez Nelson – stolicę regionu. Wprawdzie nie zatrzymaliśmy się tu na dłużej, ale miasteczko sprawiało wrażenie cichego i spokojnego nadmorskiego kurortu, nadającego się bardziej dla zmęczonych życiem emerytów niż szukającej imprez młodzieży. Chociaż nie ma tu praktycznie żadnych plaż, to jednak widok na turkusowe wody Zatoki Tasmana robił wrażenie.

Nelson

Abel Tasman National Park

Wejście do parku znajduje się w pobliżu miejscowości Marahau. Pierwsza miła niespodzianka – zarówno wejście do parku, jak i parkingi na miejscu są darmowe. Trochę z rozpędu i bez odpowiedniego wcześniejszego rozeznania spakowaliśmy plecak i wyruszyliśmy szlakiem Abel Tasman Coast Track. Cały szlak ma ok. 60 km długości i jest bardzo łatwy. Jedynym minusem jest to, że nie tworzy on pętli, start i koniec są w zupełnie innym miejscu, a jeśli nie chcemy przejść całego szlaku, to musimy wrócić tą samą drogą (ewentualnie można wynająć łódź lub kajak). Nie mieliśmy wyznaczonego celu ani trasy – poszliśmy na żywioł.

Coast Track, jak sama nazwa wskazuje prowadzi wąską ścieżką wzdłuż wybrzeża, z widokiem na piękne plaże i zatoki. Najpierw musieliśmy przejść długim na kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset metrów, niewysokim drewnianym mostkiem przez mokradła, by w końcu wejść na właściwą ścieżkę. Już po kilkuset metrach dotarliśmy na pierwszą z plaż – Porters Beach, szybko jednak ruszyliśmy dalej. Ścieżka wznosiła się kilkanaście-kilkadziesiąt metrów powyżej poziomu morza, prowadząc głównie gęstym lasem, porośniętym roślinami, które przypominały ogromne paprocie, niczym z Parku Jurajskiego.

Abel Tasman National Park
Abel Tasman National Park

Wzdłuż Coast Track

Mijaliśmy potoki i wodospady, podziwialiśmy liczne zatoczki, co jakiś czas schodząc na którąś z plaż by trochę odpocząć. Chociaż pogoda nas nie rozpieszczała – słońce zasłonięte było chmurami, to i tak przyjemnie było spędzić cały dzień nad morzem, aktywnie – czyli tak jak lubię. Wylegiwanie się na plaży, w pełnym słońcu, zazwyczaj mnie nudzi i zwyczajnie męczy, ale już eksplorowanie wybrzeża, tym bardziej tak ciekawego i zróżnicowanego to naprawdę synonim dobrze spędzonego czasu.

Choć park jest dosyć popularnym kierunkiem, to na szczęście na miejscu nie spotkaliśmy tłumów. Na niektórych plażach spotkaliśmy kilkanaście osób, na innych nie było zupełnie nikogo. Od czasu do czasu mijał nas ktoś na szlaku, ale im dalej szliśmy tym zdarzało się to rzadziej. Za to nie brakowało licznego ptactwa. Na jednej z plaż nawet zostałam zaatakowana – nieopatrznie zbliżyłam się zbyt blisko gniazda, ulokowanego wprost na piasku, pod zmurszałym pniem drzewa. Wylegiwały się w nim dwa młode, których matka starała się bronić.

Podczas naszej wędrówki mieliśmy też bliskie spotkanie z… dzikiem, a raczej lochą – czyli samicą, która niespodziewanie pojawiła się na ścieżce kilka metrów przed nami. Widać było, że jest matką, dlatego stanęliśmy jak sparaliżowani – gdyby obok niej pojawiły się młode zapewne byłaby gotowa do ataku. Obyło się bez konfrontacji, locha uciekła w las, ale kilkaset metrów później na szlaku pojawiły się… dwa malutkie dziki, które przeraźliwie kwiczały. Mimo zmęczenia, wzięliśmy nogi za pas i czym prędzej oddaliliśmy się.

Abel Tasman National Park
Abel Tasman National Park
Abel Tasman National Park
Abel Tasman National Park
Abel Tasman National Park
Abel Tasman National Park

Anchorage

Po około 13 kilometrach dotarliśmy do Anchorage. Robiło się już późno i trzeba było wracać. Te 13 km wcale nas nie wykończyło i wszystko byłoby fajnie gdyby nie fakt, że musieliśmy wracać tą samą drogą. Nie przemyśleliśmy tego wcześniej. Mogliśmy zostać tu na noc – w Anchorage znajduje się schronisko, ale trzeba zarezerwować miejsce wcześniej (na miejscu nie było nawet obsługi). Mogliśmy też zamówić łódź. Albo kajaki. Ale nawet nie wymieniliśmy gotówki. Przylecieliśmy w piątek, była niedziela, i nie zdążyliśmy pójść do banku czy kantoru żeby wymienić walutę. Niestety, nie było wyjścia, musieliśmy wrócić tym samym szlakiem. Tym razem już szybkim tempem, bo widoki, które mijaliśmy były nam już dobrze znane, a zaczęło się już robić późno. Na domiar złego zmieniła się pogoda, wcześniej świecące niekiedy słońce teraz całkowicie zaszło za gęste chmury i zaczął padać deszcz. A my oczywiście nie mieliśmy ze sobą nic przeciwdeszczowego. Ostatnie pięć kilometrów szliśmy już w deszczu. Do The Park Cafe, znajdującej się przy wejściu na szlak dotarliśmy cali przemoczeni i tylko modliliśmy się, czy w tej kawiarni na odludziu można zapłacić kartą? Można! W NZ praktycznie wszędzie gdzie jest kasa jest i możliwość płatności kartą. Nawet na końcu świata. Gorąca herbata i ciepły posiłek postawiły nas na nogi.

Abel Tasman National Park

Tego dnia przeszliśmy piechotą łącznie niemal 30 km, ale jak się okazało, to był tylko początek…