Twarde lądowanie

To, że PLL LOT wprowadził niedawno bezpośrednie loty do Colombo uważam za dobry ruch – Sri Lanka to kraj idealny dla Polaków. Jest tanio i każdy znajdzie tu coś dla siebie – plaże, góry, kulturę. My jednak kupiliśmy bilety na Sri Lankę jeszcze zanim to połączenie zostało włączone do siatki LOTu, lecieliśmy więc liniami Turkish Airlines z Kijowa, z przesiadką w Stambule i międzylądowaniem na Male. Chociaż przesiadka była krótka, to jednak te dwa loty mocno nas już zmęczyły i po przylocie chcieliśmy jak najszybciej udać się hotelu się odświeżyć i ruszyć jeszcze chwilę na miasto. Niestety, mimo że wylądowaliśmy o czasie (czyli o 15.00) to w trakcie lądowania złapała nas potężna burza. Pilotowi udało się jeszcze bezpiecznie posadzić maszynę na pasie, ale w momencie gdy wylądował, wszystkie operacje naziemne zostały wstrzymane, a my przez ponad godzinę musieliśmy jeszcze siedzieć w samolocie i czekać aż burza minie. Ładnie nas przywitała ta Sri Lanka! A gdy w końcu dotarliśmy do hali przylotów, wydawało się, że rozszalały tłum nie wiedział co zrobić. Niektórzy podchodzili od razu do urzędników imigracyjnych, by za chwilę zostać odesłanym do okienka “Visa on arrival”. Jakaś Rosjanka przed nami z paniką w oczach zapytała: “Czy Rosjanie potrzebują wizę na Sri Lankę?” I nie wiadomo czy na taką ignorancję śmiać się czy płakać… Polacy byli w tej szczęśliwej grupce narodowości, dla których Sri Lanka zniosła opłaty wizowe do końca 2019 roku (przez niedawny zamach terrorystyczny, który miał miejsce w kwietniu. Ruch ten miał zachęcić turystów do odwiedzania tego kraju). I mimo że wszystkie formalności załatwiłam przez internet i miałam przyznaną wizę, to okazało się, że muszę jeszcze wypełnić deklarację celną, więc po odstaniu swojego w kolejce, musiałam się cofnąć, pobrać druczek, uzupełnić go i ponownie zająć miejsce w kolejce. Kolejne stracone minuty, które teraz już zbierały się w godziny. Na szczęście urzędnicy imigracyjni byli naprawdę bardzo bardzo mili i sympatyczni, jak zresztą wszyscy lankijczycy.

Droga przez piekło

Po przejściu formalności pozostało nam zabrać bagaże i poszukać transportu do miasta. Wymieniliśmy jeszcze tylko trochę gotówki i zwróciliśmy się do biurka, przy którym można było zamówić “oficjalną” taksówkę. Koszt takowej do centrum Colombo to 2800 rupii, czyli niecałe 60 zł. Plus, jeśli chciało się jechać autostradą, trzeba było zapłacić dodatkowe 300 rupii, na co się zdecydowaliśmy, chcąc jak najszybciej dotrzeć do celu. I o ile drogę z lotniska (które znajduje się właściwie w Negombo) do obrzeży miasta pokonaliśmy bardzo szybko, to ostatnie kilometry okazały się drogą przez mękę. Colombo okazało się chyba najbardziej zakorkowanym miastem jakie w życiu widziałam (a na pewno było w czołówce). Ostatnie 2-3 kilometry jechaliśmy ponad godzinę! I z chęcią wysiadłabym z tej taksówki i pokonała tę trasę piechotą, ale deszcz lał jak z cebra, nie mieliśmy żadnych parasoli, a ze sobą musielibyśmy taszczyć ciężkie walizki. Trzeba było niestety zacisnąć zęby i stać w tym korku…

Chaos, chaos

Koniec końców do hotelu dotarliśmy już grubo po 20.00. Ale gdy w końcu dojechaliśmy na miejsce, czekało na nas niemal królewskie przywitanie. Hotel, wcale nie luksusowy, gości traktował z aż przesadną grzecznością. Jak się okazało, taki był standard na Sri Lance. Niemal w każdym hotelu czy pensjonacie można było liczyć na świetną obsługę, niezależnie od standardu obiektu. Widać, że lankijczykom zależy na turystach! “Welcome drinki” i boye hotelowi nadskakujący by pomóc we wszystkim – mogłabym do tego przywyknąć ; )

Choć początkowo mieliśmy w planie jeszcze tego dnia coś zobaczyć, to jednak plany te pokrzyżowała nam pogoda. Byliśmy jednak bardzo głodni, poszliśmy więc coś zjeść. Przez jakiś czas kręciliśmy się po okolicy, moknąc w deszczu ale w zasadzie nie mogliśmy znaleźć żadnej restauracji. Minęliśmy jakiś luksusowy hotel, w którym przy wjeździe strażnicy specjalnymi lustrami sprawdzali podwozia samochodów, w poszukiwaniu bomb. To jest właśnie pokłosie niedawnych ataków terrorystycznych. Poza tym wszystko wyglądało normalnie, ale restauracji ani widu ani słuchu, a że na lotnisku zapomnieliśmy o kupnie karty SIM i nie mieliśmy internetu, nie mieliśmy wyboru innego niż zjedzenie w restauracji… Pizza Hut, którą napotkaliśmy w końcu na swojej drodze. Wcześniej czytałam, że mieszkańcy Sri Lanki sami niezbyt często jadają na mieście, ale z perspektywy czasu wydaje mi się, że to nie do końca prawda. W samym Pizza Hut ciężko było znaleźć wolny stolik. Ale pizza – niestety, jedna z gorszych jakie jadłam. Po kolacji zrobiliśmy jeszcze szybkie zakupy spożywcze i wróciliśmy do hotelu.

Kolejnego dnia rano pogoda była dla nas nieco bardziej łaskawa. Zamiast jednak zwiedzać Colombo postanowiliśmy udać się w dalszą drogę, a stolicę zostawić sobie ewentualnie na koniec wyjazdu. Na pierwszy rzut oka Colombo wyglądało jak wiele innych azjatyckich miast, z chaosem na drogach i w zabudowaniu przestrzennym. Zniechęcił mnie trochę ten szalony ruch, mnóstwo osób żebrzących na ulicach, brud i bałagan. Spakowaliśmy rzeczy, złapaliśmy tuk-tuka (jakimś cudem upchnęliśmy na tylnym siedzeniu nasze bagaże i siebie) i ruszyliśmy do wypożyczalni po nasz własny środek transportu, by móc ruszyć do Anuradhapury.

Jak się później okazało, w drodze powrotnej też jednak nie zatrzymaliśmy się w Colombo, a miasto znowu zobaczyliśmy tylko z okna taksówki, znowu spędzając kilka godzin w korkach w drodze na lotnisko. Tym razem zobaczyliśmy twarz nowoczesnego miasta z tradycją. Nowe sklepy i hotele przeplatane historycznymi budynkami. Byłoby co oglądać…. Czy żałuję? Trochę tak, bo nie lubię być w jakimś miejscu i prawie w ogóle go nie zobaczyć. Z drugiej strony wydaje mi się, że na Sri Lance jest mnóstwo innych, bardziej ciekawych i wartych odwiedzenia miejsc niż obecna stolica. I wiele osób, które spotykaliśmy na swojej drodze mówiło, że nie warto tracić czasu na Colombo. Nie do końca się z nimi zgadzam, i pewnie gdybym miała więcej czasu, to poświęciłabym przynajmniej dzień albo dwa na zwiedzanie stolicy, ale jednak nie żałuję żadnego dnia spędzonego w innych miejscach. A co do Colombo – cóż, będę musiała tam wrócić.

***

Main photo by Shavin Peiries on Unsplash