Żeby poczuć się jak we Włoszech wcale nie trzeba tam jechać. Przekonaliśmy się o tym na słoweńskim wybrzeżu, które choć niewielkie, do zaoferowania ma bardzo wiele. Iście włoski klimat czuć już z daleka – wita nas typowa śródziemnomorska roślinność i architektura, a nawet dobiegający stąd i zowąd włoski język. Nic dziwnego, w końcu Piran był częścią Włoch niemal do zakończenia II wojny światowej.

Piran to malutkie miasteczko, które rękami i nogami musi bronić się, żeby nie zostać zadeptane przez turystów. Ot, choćby samochody: te, które nie należą do mieszkańców do miasta wjazdu nie mają. Można je zostawić na parkingu u stóp wzgórza, w odległości jakichś 2 km od miasta. Zresztą nic dziwnego – uliczki są tak wąskie, że i tak nie byłoby jak po tym mieście jeździć. A dzięki zakazowi i przyjemniej się oddycha i spaceruje. 

Odległość od Lublany to tylko 120km, w dodatku dojazd jest bardzo dobry, autostradą, więc całą trasę można pokonać w nieco ponad godzinę. I mimo tej niewielkiej odległości wiosna zawitała tu zdecydowanie szybciej niż do Lublany.

Główne atrakcje Piranu

Z parkingu nadmorską promenadą można w 15 min dojść do centrum, najpierw po drodze mijając niewielką marinę, by wreszcie dotrzeć do najważniejszego punktu miasta: placu Tartiniego (po słoweńsku Tartinijev Trg), nazwanego tak na cześć słynnego mieszkańca miasta, kompozytora i wiolonczelisty Giuseppe Tartiniego, którego pomnik stoi pośrodku placu.  Sam plac, owalny, z marmurową posadzką, otaczają piękne kamieniczki i budowle w stylu weneckiego gotyku. Wśród nich jest m.in. dom wspomnianego juz Tartiniego, kościół świętego Piotra, Ratusz oraz słynny, XV-wieczny “wenecki dom”. We wszystkich przewodnikach, na pocztówkach i postach z Instagrama zobaczycie kamienicę w soczystym czerwonym kolorze – z tego koloru przez lata słynął dom. Całkiem niedawno jednak odkryto na elewacji ślady jasnej farby, która była starsza niż ta w odcieniu czerwieni, i zdecydowano dom odmalować. Teraz ma delikatny, biało-brzoskwiniowy odcień, przez co zdecydowanie mniej rzuca się w oczy i bardziej wpisuje się w styl pastelowych budynków dookoła. Na fasadzie budynku, pomiędzy oknami widnieje płaskorzeźba lwa z inskrypcją: Lasa pur dir. Wiąże się z tym pewna legenda, według której pewien bogaty wenecki kupiec zakochał się w młodej, biednej dziewczynie z Piranu. Kiedy kupiec wyjechał w podróż mieszkańcy Piranu zaczęli złośliwie plotkować na temat dziewczyny i jej związku z kupcem, dlatego ten nakazał wykonanie tej inskrypcji: Lasa pur dir – “Pozwól im mówić”. Na marginesie – warto zrobić z tego swoją maksymę 🙂

Nad placem Tartiniego góruje Kościół św. Jerzego wraz z wieżą dzwonniczą. Żeby się tam dostać wspinamy się wąziutkimi uliczkami coraz wyżej i wyżej…  Z góry roztacza się wspaniały widok nie tylko na położone na wąskim cyplu miasto, ale również na wybrzeże chorwackie z jednej strony i włoskie z drugiej. Widok można podziwiać z wieży (wstęp 1 euro) lub po prostu z placu wokół kościoła. Sam kościół, dosyć niewielki, zbudowany został w XVII wieku (i odrestaurowany w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych) na miejscu wcześniejszego kościoła, który powstał tu juz w XII wieku. Choć kościół jest jedną z wizytówek miasta, to raczej większość zwiedzających przychodzi tu właśnie po to, aby podziwiać widok.

Piran – miasteczko na końcu świata

Z kościółka schodzimy kolejnymi wąskimi uliczkami w stronę latarni morskiej, zlokalizowanej na końcu cypla. Do wielu domów w ogóle nie ma dojazdu – zastanawiam się, jak oni robią zakupy, szczególnie jeśli chodzi o duże sprzęty, albo co jeśli muszą zrobić remont? A może po prostu żyją sobie tak jak kilkadziesiąt lat temu, nie zaprzątając sobie głowy kilkudziesięciocalowymi telewizorami czy nowymi kanapami. Tym razem nie śmiem zaglądać w okna, malutkie, pozasłaniane od wścibskiego wzroku albo od słońca.  Moją uwagę zwracają kolorowe, ceramiczne tabliczki z numerami domów – podobne widziałam na Sycylii. Niby małe elementy, ale wprowadzają taki sielski nastrój. Mieszkańców prawie w ogóle nie widać przed domami, na tych ich malutkich podwórkach, a ciekawa jestem, czy kto mieszka w tych starych domach: czy zostają tu tylko starsi mieszkańcy? Czy młodzi zostają tu czy wyjeżdżają? Bo niby pięknie, ale czy naprawdę tak pięknie się żyje w takim miejscu, czy codzienność tutaj jest tak samo przyjemna jak krótki wakacyjny pobyt?

Ze wzgórza na nabrzeże jest tylko 5-10 minut drogi, zresztą całe miasto jest tak malutkie, że można je spokojnie obejść w kilka godzin – i tak robi większość turystów. Choć hoteli nie brakuje, jednak większość turystów na nocleg wybiera miejsca, gdzie można wylegiwać się na plaży. A ta w Piranie jest malutka, wąziutka, kamienista – jak wszystko w tym mieście. Mimo wszystko nie wyobrażam sobie, jak to miasto musi być zatłoczone w lecie. Dobrze, że wybraliśmy kwiecień – niby poza sezonem, ale pora jest idealna – ciepło, wiosennie, wspaniale 🙂

Na trasie z latarni morskiej w stronę mariny ciągnie się szereg restauracji, a Piran to kulinarne niebo, niestety w większości dla amatorów ryb i owoców morza, które tutaj ponoć są przepyszne. Wegetarianie jak zwykle mają gorzej, ale dzięki dużym wpływom kuchni włoskiej można tu też zjeść pyszne makarony czy risotto, przy okazji rozkoszując się adriatycką bryzą, bo większość restauracji ma ogródki przy promenadzie. Piran słynie też z oliwy z oliwek i soli. Choć trudno czuć kulinarną ekscytację na myśl o soli, to jednak ta morska z Piranu, zwana la fleur de sel sorts – kwiatem soli, nadaje potrawom niezwykły, delikatnie słono-słodki smak.  Ten gatunek soli dodaje się m.in. do gorzkiej czekolady. Nie można też nie spróbować lokalnych win oraz słodkich owocowych nalewek.

I tak właśnie kończymy nasz dzień. Aż żal wyjeżdżać z tego uroczego miasteczka!

Marina w Piranie

Piran
Piran, Słowenia

Piran, Słowenia

Piran, Słowenia

Piran, Słowenia

Piran, Słowenia

Piran, Słowenia

Piran, Słowenia

Piran, Słowenia

Piran, Słowenia